piątek, 8 kwietnia 2011

kochamgdytrudno

Kochamgdytrudo

Co dalej gdy tak trudno myśleć o tych trudnych dniach. Ciąża przebiegała bardzo prawidłowo tylko zrodziło się podejrzenie o konflikcie serologicznym. Był niepokój. Niemniej trzeba było ciążę rozwiązać za pomocą  cesarskiego ciecia. To też było prawidłowe. Zatrzymano mnie dwa tygodnie na oddziale. Lekarz chciał zatrzymać mnie dłużej ale potrzebne było łóżko i ja bardzo chciałam wrócić do domu. Przyrzekłam, że zgłoszę się do ginekologa gdy tylko będę silniejsza. Córka była silnym dzieckiem ale ja byłam słaba. Karmiłam piersią ale do karmienia dziecko musiał  mi  podawać mąż. Było to trochę dziwne. Po takim długim okresie powinnam już być silną mamą. Byłam u mojego lekarza, który przeprowadzał cięcie. Usłyszałam, że to była bardzo trudna operacja i o następnym potomku powinnam zapomnieć lub odczekać co najmniej pięć lat. No cóż w życiu nie dzieje się tak jak planujemy. W rok później zaszłam ponownie w ciążę. Do kontrolnego badania u ginekologa zgłosiłam się w szóstym miesiącu. P. doktor nie był z tego zadowolony. Skierował na badania i zdecydował: w szpitalu najmniej miesiąc przed porodem. Ale ja nie mogłam. W domu musiałam zostawić moją córeczkę. Nie byłam pewna opieki ani babci ani męża. Wiec zaraz odpowiedziałam, że do szpitala zgłoszę się gdy będą bóle. I tak się stało. Jestem drobnej postury i niskiego wzrostu ale wielkiego serca i siły ducha. Drugi poród był równie groźny jak pierwszy. Po operacji, przy pierwszym spotkaniu z lekarzem operującym usłyszałam kilka słów o braku odpowiedzialności. Padło pytanie: kto pani pozwolił mieć drugie dziecko? Odpowiedziałam bardzo odważnie: ja. Obok mnie leżał mój synek ponieważ pielęgniarka nie zdążyła go zabrać na salę noworodków. "Cesarki" widziały swoje dzieciątka dopiero na trzeci dzień. Ja moje maleństwo miałam obok w drugiej dobie i w dodatku je karmiłam. Usłyszałam od ordynatora: z łóżka tej mamy nie widać a już karmi. To jest prawdziwa mama. Trzeba ją zasilić krwią a nie krzyczeć. Urosłam. Zdobycie krwi mojej grupy było skomplikowane. W banku krwi nie było mojej grupy bo to jest rzadka krew. Trzeba było pojechać do jednostki wojskowej Marynarki Wojennej  w Gdyni i w ten sposób zdobyć potrzebną dla mnie krew. Faktycznie poczułam się silniejsza. Mówiłam, że moja siła pochodzi od matrosów. Lekarz chciał zatrzymać mnie dłużej bo zaczęłam gorączkować. Wyjaśniłam lekarzowi, że bardzo się martwię o córkę i dlatego ta temperatura. I znów miałam rację. Wszystko minęło po powrocie do domu. Jakie było moje zdziwienie gdy po powrocie do domu moja córka bardzo cierpliwie odczekała aż "rozpakuję" synka, spojrzała na niego, powiedziała, że jest piękny a potem wskoczyła na moje kolana i wcisnęła się we mnie aż dech mi zaparło. Tak trwała przez 10 minut. Wtedy pomyślałam jak bardzo brakowało jej miłości. Upewniłam się, że miałam rację sądząc, że mojemu dziecku nie dano miłości. A kto ją miał dać? Ojciec, który skoro słońce wstało a on z nim biegł do kumpli by wypić. Wtedy całkowicie się przekonałam, że muszę im zapewnić wszystko. Wiedziałam, że nie zastąpię im ojca więc postanowiłam o tym z nimi rozmawiać. I gdy tylko mogli i byli zainteresowani rozmową byłam zawsze przy nich i rozmawialiśmy. Rozmowy polegały na wymianie poglądów. To pomogło im zrozumieć siebie. Łatwiej było mieć w dzieciach przyjaciół niż wrogów. Bardzo dbaliśmy o to byśmy mogli się rozumieć. Na męża nie mogłam liczyć nigdy. Nie biłam dzieci chociaż nieraz słyszałam od babci: wlej gówniarzowi to będzie jadła. Córka była strasznym niejadkiem. Tylko raz mnie sprowokowała. Tego nie mogę sobie wybaczyć do dzisiaj. A minęło 32 lata. Problemy z dorastającymi dziećmi były pewnie podobne do innych dzieci. Ja postanowiłam wychowywać miłością i pozbyć się oczekiwania na to, że oddadzą mi to co dostają. Taką decyzję powinni podjąć samodzielnie gdy przyjdzie na to czas. Gdy moja córka się do mnie tuliła to teściowa tzn. babcia zaniosła syna do prababci w drugim pokoju, położył go na piersi prababci i orzekła głośno: oznajmiam wszystkim, że to jest dziedzic tego mieszkania. Zaskoczyło mnie to ale przyjęłam tą decyzje w milczeniu i z godnością. Czas pokazał inne, bolesne rozwiązanie. Przede mną długie lata nieszczęść. O tym w trzeciej części.

poniedziałek, 28 marca 2011

kocham

To jest wielka szansa. Mogę napisać jak można radzić sobie z trudnościami na życiowej drodze. Jak ja sobie z nimi radzę albo nie radzę.  A, że kobieta ma wrodzone zdolności do aktorstwa, tak samo jak mężczyzna, to musimy się nauczyć jak wybrać rolę, którą przychodzi nam zagrać w życiu. To wcale nie jest proste wręcz bardzo trudne. Jak zauważyć, że  to jest moja, dobra droga. Czy na tej drodze spotkam odpowiedniego partnera. I czy podołam wyzwaniu, które przede mną się pojawia. Wiele lat temu wybrałam partnera przystojnego, dobrego, czułego i oddanego. Zakochanie to jedno a mądrość to drugie. Byliśmy ze sobą dość krótko gdy pojawiła się ciąża. Zawsze byłam przeciwna aborcji. Ale chciałam sprawdzić mojego pana. Za krótko się znaliśmy bym mogła go poznać. Poinformowałam, że będziemy mieli malucha i chyba usuniemy. On bardzo się oburzył: jak to, mam zabić moje dziecko? Pobierzemy się bo się kochamy, prawda? A dziecko będziemy kochać. Zrozumiałam, że trafiłam na dobrego człowieka. Jak mówił tak zrobiliśmy. Jak się okazało, nie był to dobry wybór.Prawidłowo oceniłam jego uczucia i jego ale brak doświadczenia spowodował, że nie zauważyłam istotnej rzeczy, że mój ukochany jest z bagażem. O to nie pytałam a on nie kwapił się powiedzieć. Już wtedy miał problemy z uzależnieniem od alkoholu. Zaczęliśmy podążać wspólną drogą. Ta droga to same wyboje, przewrotki, straty, żal i ból. I jak kochać życie gdy tyle złych doświadczeń. A jednak można i wręcz trzeba.